Na „Opowieść kata” Joeala F. Harringtona trafiłam na w mojej ukochanej poznańskiej księgarni, na starym rynku.
Od razu wiedziałam, że będzie moja. Podobnie jak album z dziełami Banksy’ego – ale dziś słów kilka o kacie.
Rusz w podróż z katem
Nie jest to fabuła, opowiadanie, powieść, ale autor snuje swoją opowieść niezwykle płynnie, więc nie należy się obawiać tego, że jest to opracowanie naukowe. Poznajemy życie jednego z najsłynniejszych niemieckich katów – od początku, gdy jest uczniem, najemnikiem, a następnie już mistrzem w swoim fachu. I chociaż jest to praca niezwykle dobrze opłacana, to wiąże się też z ogromną odpowiedzialnością i niesamowitym niebezpieczeństwem. „Opowieść kata” to fascynująca podróż przez życie człowieka, który wykonuje niecodzienny zawód. Zdecydowanie warto się w nią wybrać.
Ryzykowna praca
Niezwykle ważne w pracy kata było to, by był on niezawodny. Nie mógł popełnić błędu, ponieważ wtedy sam ryzykował swoim życiem. Jeśli nie udało się zabić skazańca, tłum widzów był poirytowany i mógł zabić samego kata.
„Później wieszcz rąbnął jej głowę na ziemi i ta okrutna rzeź, haniebna egzekucja sprawiła, że otoczyli go ludzie, którzy ukamienowaliby kata, gdyby nie przybiegli mu z pomocą łucznicy i nie obronili go przed ludźmi, i potem nie zatamowali krwi, która obficie płynęła z jego głowy i naprzód, i to tyłu”.
Dlaczego zabijano skazańców w tak okrutny sposób? Głównie ze względów edukacyjnych i ku przestrodze. Publiczne egzekucje pełniły dwie ważne role: odkupienie grzechów ze względu na religię oraz afirmacja władzy państwowej. W niektórych miastach niemieckich kat mógł zadać trzy ciosy – nie więcej. Jeśli mu się nie udało, to tłum domagał się jego śmierci.
Franz Schmidt za każdym razem, gdy dokonywał egzekucji, obawiał się o swoje życie. Jednak do takiej sytuacji w czasie całej jego służby, doszło tylko raz. Każda egzekucja miała swój ustalony porządek i rytuał. Po wymierzeniu kary grzesznika, kat zadawał pytanie: „Panie sędzio, czym dobrze się wywiązał?”, na co ten odpowiadał: „Wywiązaliście się podług wyroku i prawa”. Następnie kat dziękował Bogu i mistrzowi, który go nauczył tego rzemiosła. Po egzekucji do obowiązków kata należało także nadzorowani zmywania krwi, usunięcia ciała i głowy grzesznika. Jego ojciec uczył go zasady, że publiczne występy katów nigdy się nie kończą.
Kariera nabiera rozpędu
Gdy Frantz miał 23 lata zyskał ogromną szansę na rozwijanie swojej kariery. Z pomocą ojca, dostał posadę kata w Norymberdze. Trzeba jednak przyznać, że posiadanie kata w rodzinie wcale nie było powodem do dumy. Takie rodziny często były poddawane ostracyzmowi i zajmowały niższą pozycję społeczną.
„…nie w miejscach zwykle uczęszczanych przez mężczyzn, którzy pragnęli towarzystwa, jako że zajazdy pozostawały na ogół niedostępne dla katów, a Frantz byłby tam witany z tym większą niechęcią, że stronił od trunków i hazardu. Nie bywał także na festynach, weselach i podobnych uroczystościach ani też nie odwiedzał wykształconych kolegów czy innych znajomych, którzy straciliby dobre imię, gdyby się okazało, że przestają z katem”.
Niemniej warunki pracy były dość atrakcyjne dla młodego kata:
„W pierwszej 5-letniej umowie o pracę nowy kat uzyskał warunki finansowe, które w owych czasach musiały zdumiewać. Prócz cotygodniowych poborów w wysokości 2 ½ guldena (130 guldenów rocznie), zapewniono Frantzowi bezpłatne i obszerne mieszkanie (w łazience mógł zażywać gorących kąpieli), stałe dostawy wina i drewna na opał, zwrot kosztów podróży i wszelkich wydatków związanych z pracą oraz dożywotnie zwolnienie z opodatkowania”.
Zbrodnie i życie rodzinne
Obok opowieści o życiu kata, możemy też poznać półświatek przestępczy, w którym np. złodzieje mieli dość ciekawe przydomki:
„Większość młodocianych złodziei, z którymi przyszło Frantzowi się zetknąć, zdążyła jeszcze przed przemianą w zawodowych przestępców zyskać sobie barwne przezwiska w półświatku: Jasio Żaba, Czarny Piekarz, Czerwony Leoś, Wesołek, Oszust, Spryciarz”.
Frantz Schmidt założył rodzinę, poślubił Marię, z którą spędził 22 lata (Maria zmarła, mając 55 lat), doczekał się siedmiorga dzieci. W swojej pracy często spotykał się z przestępstwami przeciwko dzieciom. Sam stracił 20 dzieciobójczyń i za każdym razem był przejęty grozą tych zbrodni. Bardziej lakonicznie pisał o takich zbrodniach jak np. otrucie męża, wspomina o kobiecie, która:
„…dodała do owsianki, jajecznicy i smalcu dla małżonka… środek przeciw insektom, który nie zabił go wszakże natychmiast”.
Egzekucje, egzekucje…
Kariera Frantza cały czas się rozwijała, bardzo starał się uzyskać gwarancję dożywotniego zatrudnienia, aż wreszcie udało mu się to osiągnąć. Wywalczył też sobie wyższą pensję oraz emeryturę. Ale w tym czasie miał też niezwykle trudne zadanie do wykonania – przyszło mu torturować i uśmiercić własnego szwagra. Sędziowie nakazali zadać mu śmierć poprzez okrutne łamanie kołem.
Przeraża liczba egzekucji wykonywanych przez kata. W czasie pierwszej dekady swojej pracy w Norymberdze wykonał 191 chłost, 71 powieszeń, 48 ścięć, 11 łamań kołem, 5 odrąbań palców i 3 odcięcia uszu.
Przerażające były to czasy, budzący dreszcz zawód, a jednocześnie bardzo ciekawy, autor książki, pod jedną z ilustracji tak opisuje epokę:
„Tam, gdzie noszenie broni było normą, nawet służący, który usuwał pajęczynę, miał pod ręką sztylet”.
Zmiany na dobre?
Wreszcie nadeszły zmiany. Chociaż działalność katów stała się normą, a przestępczość nadal kwitła, to nastąpił spadek liczby publicznych egzekucji. Na początku XVIII wieku synowie katów byli przyjmowani na uczelnie medyczne i dopuszczani do innych profesji.
Frantz Schmidt wywiązywał się ze swoich obowiązków wzorowo i sumiennie. W okrutnej rzeczywistości starał się konsekwentnie realizować swoje cele. Jak pisze autor:
„Niewykluczone, że w okrutnym i kapryśnym świecie źródłem nadziei jest opór wobec własnego losu, przezwyciężenie powszechnej wrogości i dzielne przetrwanie wielu osobistych tragedii. Tak zapewne myślał mistrz Frantz. I zgódźmy się z nim, że jest to akt wiary godny tego, aby o nim pamiętać”.
Skąd tak dużo o nim wiemy? Mistrz Frantz prowadził swoisty dziennik – zapiski egzekucji, zapisywał swoje refleksje, a czasami tylko suche fakty. Dzięki temu źródłu możliwe było odtworzenie jego niezwykłej historii. „Opowieść kata” to książka, która pochłonęła mnie na kilka godzin. I nie żałuję.
Joel F. Harrington
„Opowieść kata”
Przełożył Marian Leon Kalinowski
Wydawnictwo Poznańskie sp. z o. o.