Nie jest żadną tajemnicą, że Jerzy Pilch to mój ulubiony współczesny polski pisarz. Z bólem serca patrzyłam na zapowiedzi spotkania z nim.

Do mojego miasta wielcy pisarze niestety nie przyjeżdżają. Ale mam jego ostatnią książkę “Żywego ducha” i musiała mi wystarczyć za pocieszenie.

Spotkanie z Pilchem

Pamiętam doskonale te Targi Książki w Warszawie. Jechałam tyle godzin pociągiem ze Szczecina, by spotkać Jerzego Pilcha. Podpisywał wtedy książkę wydaną wspólnie z Eweliną Pietrowiak, która zresztą wyreżyserowała szczecińską operową “Carmen”. Zazwyczaj nie zależy mi na autografach, mało kto mi imponuje. Niech to będzie dowód na to, jak wielki jest mój “pilchowy szał”.

Powieść inna niż wszystkie

“Żywego ducha” reklamowana jest jako powieść inna niż wszystkie napisane do tej pory przez Jerzego Pilcha. Rzeczywiście tak jest. Zawsze w powieściach tego autora urzekało mnie doskonałe dopracowanie języka. Nie było tu miejsca na błędy czy potknięcia językowe. Perfekcyjne zdania, ironia, sarkazm i trafne uwagi. W tej książce zabolała mnie pisownia “nadwyrężał”. Tak, wiem, że już słownik PWN-u dopuszcza taką pisownię, ale z rozrzewnieniem wspominam lata, gdy poprawiało się to z poczuciem satysfakcji na “nadwerężał”. Ile razy słyszałam to na zajęciach na polonistyce. Ile razy sama potem poprawiałam to w tekstach debiutujących autorów. Dlatego tak mnie to zabolało i do końca powieści nie mogłam myśleć o niczym innym. Tymczasem fabuła biegła do przodu (a może kręciła się w kółko?).

“Oczywiście całego tego cyrku nie przyjąłem od razu. Łudziłem się długo – aż zrozumiałem: poza mną nikt się nie łudzi. Poza mną nikt nie ma złudzeń, bo nikogo nie ma”.

Ta straszna apokalipsa

Główny bohater to alter-ego autora. Budzi się w świecie po apokalipsie i okazuje się, że jest sam, samiuteńki na całej Ziemi. Nie wiadomo, co się stało, gdzie się wszyscy podziali. I chociaż do tej pory lubił samotność i raczej stronił od ludzi, teraz nie jest zadowolony. Czym innym jest przecież samotność z wyboru, czym innym istny armageddon. A do tego nawiązania do współczesnej polskiej polityki.

“Idzie o postać władcy testującego moją – w pierwszej osobie to pisałem – wytrzymałość. Kiedy się poczuję źle? Kto się czuje dobrze? Kiedy zacznę się bać? Moja sprawa. Kiedy pojawią się więźniowie polityczni? W każdej chwili, czyli nigdy. Kiedy się zaczną procesy polityczne? Nigdy, czyli w każdej chwili. Określone prawo złamane. Nigdy nie działało. Taki a taki przesąd obalony. Od lat zamrożony. Prastare tabu naruszone – ale przecież na razie nic złego się nie dzieje. Na razie nikt nie siedzi. Kogo posadzą najprzód?”.

«dopóki nie wezmę gazet do ręki, a też dopóki nie trafię w radiu bądź w tv na odpowiedni kanał, nie mam pojęcia, że żyję w państwie faszystowskim. Żyję, jak chcę, chodzę, gdzie chcę, czytam, co chcę, jeżdżę, gdzie chcę, ubieram się, jak chcę, piszę, co chcę, piję, co chcę i ile chcę, ale dopiero z gazety się dowiaduje, że obręcz się zaciska, że w każdej chwili można mnie w majestacie prawa zamknąć, pozbawić praw i dóbr, skazać za nic»”.

Notatki dla potomnych?

Bohater zapisuje swoje notatki, ale sam nie wie po co i dla kogo to robi. Wspomina swoje kobiety i marzy o tym, by jakaś się przed nim pojawiła. Co chwilę zmienia miejsce przebywania – wybierając kolejne hotele – jak chociażby słynny hotel Paryż. Ale są i dobre strony – wszystkie książki i dzieła sztuki należą tylko do niego!

“A teraz, gdy wszystkie księgarnie świata otwarły się przede mną, mam schizę, że to pułapka, kara za dawne grzechy, matnia i kto wie co”.

Apokalipsa a twórczość

Apokalipsa ma zły wpływ na proces twórczy. Trudno w takich warunkach pisać wspomnienia, snuć autoanalizę i uciekać w przeszłość – zbliża się dekonstrukcja.

“Ledwo jakąś dygresję naszkicuję, teraźniejszość przypomina, jak jest upiornie i przywołuje mnie do porządku. Dożyłem apokalipsy i dalej nie wiem, kim jestem. Ci, których nie ma, nie wiedzieli tego tym bardziej? Niektórzy spośród nich wiedzieli. Musieli wiedzieć”.

I chociaż nikogo nie ma i jest co do tego pewny, to jakoś intuicyjnie cały czas czeka, aż ktoś się nagle przed nim pojawi. Wspomina swoje życie: “skomplikowane związki alkoholu i literatury cechowały całe moje życie”. Przyznaje też, że literatura zyskuje na czytaniu po pijaku – w klasie maturalnym z kolegami tworzyli całe tabele ze statystykami. Teraz, gdy wszystko może robić – tak naprawdę nie wiadomo co robić.

“Żywego ducha” to powieść zbudowana na kanwie postapokalipsy, ale mająca znacznie głębsze znaczenie. Skłania do refleksji na temat czasów, w których przyszło nam żyć, zmian społecznych i politycznych, a także do głębszych przemyśleń na temat życia i śmierci. Gdy wydaje się, że fabuła zatacza kręgi, docieramy do miejsca, w którym wszystko się rozpada. Życie się kończy. I powieść też.

 

Jerzy Pilch

„Żywego ducha”

Wydawnictwo Literackie